Tym razem spełniają swoje marzenia
Nie wystarczy tylko mieć marzenia. Trzeba je jeszcze spełniać. Oczywiście łatwo znaleźć wiele wymówek i usprawiedliwień. Tylko po to, żeby nie osiągnąć celu. I chociaż nie ma gotowej recepty na to jak tego dokonać – to są tacy, którzy to po prostu robią! Historia czwórki młodych ludzi z drogą w tle. Również tą życiową. I chociaż ta nie jest celem sama w sobie, to ma ich zaprowadzić do grobu św. Jakuba. Zdecydowali się podjąć wyzwanie. Chcą walczyć o własne marzenia.Nie skłamię jeśli powiem, że na wspólny szlak wyruszyły cztery żywioły. Asia, Ilona, Darek S. i Darek P. Chociaż wcale dobrze się nie znają, postanowili sobie zaufać. Plan jest prosty. Robią wszystko, co w ich mocy. Resztę powierzają Panu Bogu. W tym celu założyli zrzutkę. Przez około miesiąc zainteresowani mogli wpłacać drobne datki na ich wyprawę. Rozmawiamy na tydzień przed wylotem. Każde z nich ma inny pomysł i wyobrażenie o pielgrzymowaniu. Każdy wie coś innego na temat szlaku. Nie mają jeszcze wspólnej wersji. Tę decyzje w pewnym sensie podejmie za nich droga.
Ilona Zemła: Skończyła studia. Pracuje jako niania. Mówi, że dzieci to jej pasja. Dlatego jest liderem regionalnym w Akademii Przyszłości. Prowadzi szkolenia dla nowych wolontariuszy, a przede wszystkim uczy dzieci jak spełniać swoje marzenia. To ją rozwija i daje ogromną satysfakcję. – Mam wpływ na swoje otoczenie. Na dzieciaki, którymi się zajmuję w Akademii. Na swoich znajomych, bo widzę jak to też oddziałuje na moich bliskich. Jej zmiana trwała dwa i pół roku. Wcześniej była niepewna siebie. Nie znała swoich mocnych stron. Wygłoszenie referatu bardzo dużo ją kosztowało.
Gdzie w tym wszystkim jest Santiago?
My w Akademii spełniamy marzenia dzieci. Tak sobie pomyślałam. Jako tutor próbuję nakłonić dziecko do spełnienia marzeń, czy spełniać jego marzenia. W takim razie, dlaczego ja nie spełniam swoich? Pierwszym marzeniem jakie spełniłyśmy z Asią w tamtym roku, było wejście na Rysy. Uparłam się, żeby to zrobić. Pomimo tego, że byłam na ścisłej diecie bezglutenowej. O samych bananach praktycznie weszłam na te Rysy i dałam radę. Wszyscy mówili nie idź, Ty się do tego nie nadajesz. A ja wiedziałam, że to jest moje marzenie, że ja tego bardzo chce. I jak spełniłam to marzenie, to pomyślałam, że jest ich jeszcze kilka. I to Santiago. Jakoś tak przyszło płynnie, od początku roku. Ja nie wiem kiedy była taka decyzja. Tak uwierzyłam w to że jedziemy dopiero jak kupiliśmy bilety. Do tego czasu, w duszpasterstwie, czy kiedy siedzieliśmy w tramwaju – jakieś dziewczyny obok nas rozmawiały o Santiago. Były takie znaki, że coś się dzieje. Że ktoś idzie na Santiago i ciągle się nam o tym przypomina.
Dlaczego akurat teraz?
Myśleliśmy o październiku na początku, ale ja to też rozeznawałam z Bogiem. Wrzesień jest optymalny. Nie jest za gorąco, nie jest to też odpust Świętego Jakuba. Bo wtedy jest bardzo dużo pielgrzymów i czasami nawet nie ma miejsca w tych alberguach. Wydawało nam się, że to już będzie po sezonie. A jeszcze nie będzie tej zimy, nie będzie tak deszczowo.
Po co w ogóle iść na taką pielgrzymkę? Przez miesiąc?
Ja chce spędzić czas z Bogiem. W ciągu całego pobytu w Krakowie, mam bardzo dużo zajęć. Teraz jeszcze, gdy duszpasterstwo było w roku akademickim, byłam bardzo blisko Boga i miałam na to czas. Na to, żeby rozważać Pismo Święte. Miałam czas na to, żeby się modlić. A teraz jest często tak, w wakacje że przychodzę i jestem zmęczona i nie zawsze mam czas żeby otworzyć Pismo Święte. Tego mi bardzo brakuje. I właśnie ten kontakt z Bogiem. Wiem jak jest na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Po 30 km mogłam się tylko i wyłącznie modlić. To będzie taka chwila zatrzymania się. Jesteśmy wszyscy w takim okresie życia, że poszukujemy tych różnych pytań. Do czego mnie Boże powołujesz? Co chcesz żebym robiła? Myślę, że to będzie taka przestrzeń na rozmyślanie. Na odpowiedź, kim jestem i co ja mogę dać światu. Nie mam oczekiwań. Ja po prostu chcę z Nim być. Tylko tyle.
Nie oczekujesz zmiany?
To się okaże. Na pewno to będzie droga przełomu. Jeśli nie na samej drodze to na pewno po powrocie. Jestem w sumie też ciekawa tych owoców. Nie chcę modlić się tylko za siebie. Chce mieć wtedy czas i tą przestrzeń żeby wspomnieć o innych. O tych, za których się czasami nawet nie modlę. Albo tych, których mam w pamięci i tylko szepnę słówko. Wiem, że oni mają troszeczkę dalej do Boga. Albo tego Boga jeszcze nie poznali.
Będzie to przygoda życia?
Nie lubię nudnego życia. Byłam harcerką. To nauczyło mnie życia w przygodzie. Sama ta Ekstremalna Droga Krzyżowa była takim wyzwaniem. W tym się odnajduję. Nie lubię mieć prostego życia. Nie wyobrażam sobie tylko pracować. Jak wychodzę z domu o godzinie 7:00 to wracam o 23:00 i jestem spełniona, szczęśliwa i mega zmęczona. Santiago w pewien sposób też jest formą modlitwy i takiej przygody. Tylko nie rozpatruje tego w ten sposób, że jestem fajna. Przejdę ekstremalnie 800 km. Robię to dla siebie, dla Boga. Dla Niego chcę znosić te trudy życia. Nie chciałabym żeby to było też tak odbierane, że jestem podróżnikiem.
Jakie napotkaliście trudności?
Jedyną trudnością, która dla większości z nas była nie do przeskoczenia były pieniądze. To powiem szczerze. Nadal wewnętrzny strach jest. Chociaż w zaufaniu, wszystko jest możliwe. Na pewno to wszystkich dziwi. Nasi rodzice też są zdziwieni. Jak można uzbierać 5 tys. tak po prostu. Nigdy w życiu nikt mi nic nie dał. Im bliżej, tym więcej trudności się pojawia i to takich śmiesznych typu bolące kolana. Bolący kręgosłup, bolące żeby. W poniedziałek wyrywałam ósemkę.
Jak Twoją decyzję komentuje otoczenie? Odradzają?
Spotkaliśmy się z dobrocią ludzi. Podczas zbierania pieniędzy znalazły się trzy plecaki. Potem trzy śpiwory. Zapytałam się Gosi, czy pożyczy mi mały śpiwór. To Gosia poszła i kupiła nam śpiwory. Znajomy powiedział, że kupi nam buty. No i faktyczni kupił dwie pary sandałów. Dzięki znajomym z duszpasterstwa mieliśmy buty Salomona. Ze zniżką. Kupiliśmy te buty za śmieszne pieniądze.
Jak wyglądają Twoje przygotowania?
Staramy się dużo chodzić na spacery. W sumie to tyle. Nie jesteśmy bardzo przygotowani do tego. Jeśli chodzi o fizyczną stronę. Chodzimy po górach. Ale jakoś specjalnych treningów to nie. Darek był na basenie, ale my z Asią to jakoś tak nie.
Co na to Wasi rodzice?
Rodzice jak się dowiedzieli to byli źli bardzo. Dla mojej mamy wszelka forma aktywności, która wykracza poza teren Krakowa jest zła. Nawet Zakopane. Teraz bardzo nam kibicuje. Bardzo się cieszy z każdej wpłaty na zrzutce. Podpowiada, że może jeszcze ubezpieczenie. Najpierw był taki bunt, później była akceptacja, a teraz już przeszła na wsparcie. I to jest bardzo fajne. Ona swoim znajomym opowiada o zrzutce, o tym, że idziemy. Cieszy się, jest z tego dumna, ale mimo wszystko boi się, że coś nam się stanie.
Jak wygląda plan pielgrzymki?
Dolatujemy do Lourdes. Tam spędzamy niedzielę. Potem następnego dnia będziemy na szlaku. Będziemy szli przez Pireneje. Idziemy przez góry. Rano będziemy wstawać. Potem spacer. Około 11:00 będzie siesta i gdzieś około 15:00 będziemy wyruszać. Tak do końca nie planujemy tego. Chcemy, żeby to była taka wolność. Chcemy słuchać siebie nawzajem. A nie, że dzisiaj tutaj mamy być bo mamy ten nocleg. To jest nasz odpoczynek. Nasze wakacje. Tak na spokojnie. Nie chciałabym tego pospiechu zabierać z Krakowa.
A jak towarzysze patrzą na tę wędrówkę?
Z Asią wędruję całe życie. My sobie nie przeszkadzamy. Uwielbiam z nią wędrówki. Darek S. też nie jest przypadkowy. Jak zaczęliśmy pracować w Akademii pomagaliśmy dzieciom. Ta relacja przekształciła się w coś więcej. Na początku mówiłam Darkowi, że mam taki pomysł. Bardzo się tym interesował. Widziałam, że go to fascynuje. Udało się go namówić. Ciągle mówiłam że lista jest otwarta, że potrzebujemy mężczyzny.
Odezwał się też do Was Darek P. Mieszka w Tarnowie.
Darek jest liderem Akademii Przyszłości w Tarnowie.Nie znaliśmy się. Po prostu widział naszą akcję na facebooku. Zgłosił się pewnego dnia. Cześć Ilona, czy mógłbym iść z Wami? I rzeczywiście 36 godzin mu zeszło, żeby kupić bilet. Udało się na ten sam samolot, co my. Była to spontaniczna decyzja. Wydaje mi się, że wpasował się do nas. Jest też typem śmieszka.
Asia Zemła: Też już skończyła studia. Ciągle jeszcze szuka odpowiedzi, czy fizjoterapia jest dla niej. - Myślałam, że kilka miesięcy będę miała, żeby przemyśleć co robić. Chciałam, żeby Bóg dał mi jasność, co mam robić. Ale on śmieszek nigdy mi tego nie powiedział. W końcu postanowiła. W wakacje zbiera pieniądze na Santiago. I życie trochę się poprzewracało. Dostała pracę w zawodzie. Zaczęła w dniu, w którym broniła pracę magisterską. Jest młodsza siostrą Ilony. Też opowiada o tym, jak rodzicom ciężko było zrozumieć ich decyzję. Też zauważa ich przemianę. Ale nie tylko u rodziców. – Kiedyś sobie jechałam autem z tatą i nagle tata wypala do mnie, że może jeszcze jakieś powerbanki na tę pielgrzymkę! No tak. A niedawno nie chcieliście nawet słyszeć, że idziemy. Tata założył facebooka.
Zaczynasz pracę. Idziesz do szefostwa i mówisz, że miesiąc Cię nie będzie?
Myślałam, że nie dam rady pójść na to Santiago. Wiadomo nowa praca, nowe możliwości. Szefowie nie chcieli się zgodzić. Ale Bóg czuwał. W końcu pozwolili mi na to Santiago iść. Pozwolili mi wziąć cały miesiąc wolnego. Niesamowita jest ta zmiana przez ten czas jak tam pracowałam. Niby wierzą, ale cały czas są daleko od tego. Opowiadałam dzisiaj Ilonie. Mój szef do mnie przychodzi i mówi Asia, a zabierzesz moją intencję na tę drogę? I to jest dla mnie takie super. Bo wiem, że nie byli w temacie. Nie żyli tym aż tak. I cieszę się, że mi kibicują teraz. Że dostałam tę pracę. Nie jesteśmy na facebooku znajomymi, ale wydaje mi się, że nas obserwują. Nigdy nie mówiłam o tych intencjach.
Dużo masz intencji?
Zanoszę swoje intencje. Ale najbardziej chce kogoś zanieść. Nie chcę, żeby ta droga była tylko moja. Chcę podziękować za to wszystko, co dostałam, ale też prosić o łaski dla innych. Na maila dostaliśmy konkretne intencje. Ale często też spotykam się z takim stwierdzeniem aaa pomódl się za mnie.
Intencja, która najmocniej będzie Ci towarzyszyć?
O uzdrowienie. Pisałam pracę licencjacką o naszym wujku, który jest nieuleczalnie chory. Ale zawsze modlę się też za siebie, żeby nie mieć żadnych brudów. Ale chyba jednak ten wujek.
Jak w takim razie doszłaś do tego, by spełnić marzenie o Santiago?
Tak naprawdę swoją przygodę z tymi marzeniami zaczęłam w tamtym roku. We wrześniu byłam w Watykanie. Tam spędziłam swoje urodziny. W marcu byłam w Ziemi Świętej. Wiem, że cała ta seria wydarzeń nie jest przypadkowa. No i teraz to Santiago. Jakoś tak nie wierzyłam do końca, że uda mi się pójść. W końcu powiedziałam, jak tak chcecie iść, to kupcie w końcu te bilety. Ilona usiadła i kupiła. To był ten moment, w którym wiedziałam, że na pewno pójdziemy. No i już będzie trzeba stawiać czoła tym wszystkim trudnościom.
Jakie to były trudności?
Odnośnie pracy. A tak to mi się w miarę to układa, że tak powiem. Finansowo też się bałam i jestem zaskoczona tą zrzutką. Tak naprawdę z tych pieniędzy, które mamy na zrzutce mamy już noclegi zapewnione dla wszystkich nas. I jeszcze możemy sobie na jedzenie dołożyć. Skręciłam kostkę. Też miesiąc temu. Bałam się, że nie dam rady. Ale Bóg tak zadziałał, że szefowa moja od razu pomogła mi z tą kostką. I tak naprawdę nie odczuje żadnego ograniczenia i nie będzie problemu. Wszyscy gdzieś tam mamy jakiś problem. Wiem, że na tej drodze jakoś to odejdzie od nas. Jak nie, to zawsze mogę ich rehabilitować.
Twoje wyobrażenia o pielgrzymce?
Wydaje mi się że nie będzie łatwo na pewno. Ja mam problem ze wstawaniem bardzo wcześnie. Boje się też tego, że jestem strasznym zmarzluchem, a nie mogę zabrać za dużo rzeczy. Przez Pireneje jest podobno bardzo zimno. Jednak przez cały dzień idąc pod taką temperaturą będzie jakiś mini udar. O fizyczną część się nie boję. Jakoś sobie poradzimy.
Wartości jakimi się kierujesz w życiu.
Bóg. I chyba tylko tyle. Też moja droga nawrócenia. Zawsze wierzyłam. Chodziłam do kościoła. Rodzice mnie tego uczyli. Nigdy nie czułam jednak tej prawdziwej więzi z Bogiem. W sumie zawdzięczam wszystko Dawidowi [kolega z czasów studiów]. Jak zobaczyłam go kiedyś w kościele to pomyślałam, też tak chciałabym rozmawiać z Bogiem. W sumie też duszpasterstwo trochę mnie zbliżyło. Zobaczyłam też jak inni ludzie wierzą. I, że wcale nie muszę się przejmować, że odmawiam sobie różaniec idąc do pracy.
Czym będzie ta droga?
Ta droga właśnie wydaje mi się, że może być pod tym względem fajna, że nic mnie nie będzie rozpraszać. Na pewno będzie fajnie, bo idziemy ze swoimi osobami. Będę się faktycznie mogła pomodlić, podziękować. Nie będzie takich rzeczy, że nagle ktoś do mnie zadzwoni, że muszę biec szybko do pracy. Albo tych takich codziennych rzeczy. Więc to mi się podoba, że będziemy tylko my przez te 30 dni.
I niczego się nie boisz?
Właśnie szef powiedział do mnie, że by nie poszedł. Że podziwia mnie, że w ogóle idę. To sobie tak pomyślałam, no faktycznie. Skoro facet mówi mi coś takiego, a wiadomo, że nie jest to już młodziutki chłopak, który by się wszystkiego bał. My się chyba bardziej opieramy na tym, że Bóg jest, że on tam będzie, że on chce żebyśmy tam byli.
Rzucasz wszystko i idziesz. Ale w pewnym momencie życia byś tak nie zrobiła?
Tak, mnie się wydaje, że to też jest takie zaufanie. Przez całe życie. Czasami za bardzo jest się do tych ziemskich rzeczy przywiązanym. A jednak to nie jest ważne. To, co dopiero później dostaniemy dopiero będzie najpiękniejsze. Ja sama nie wiem, czy bym się zdecydowała. W swoim życiu podjęłam decyzję, że tak idę tam i chcę spędzić te 30 dni z Nim! Chciałabym przywieźć odpowiedzi na wiele pytań.
Jakie to są pytania?
Gdzieś tam poszukuję też pewnie męża. Chciałabym mieć taką odpowiedź. Czy ten mąż będzie, czy może nie. Jeżeli nie, to niech mi da siłę, żebym mogła żyć sama. Chciałabym zanieść te prośby innych ludzi i żeby oni wiedzieli, że mają wsparcie. Nie są sami.
Darek Stachnik: Mówi, że jest jak kameleon –ma kilka twarzy. Studiuje budownictwo na Politechnice i pracuje z dzieciakami w Akademii Przyszłości. Lubi wędrować – bliżej i dalej. Od zawsze. Pochodzi z Podkarpacia. Podczas Ekstremalnej Drogi Krzyżowej przeszedł trasę 57 km. Na Santiago będziemy szli po 30 km codziennie, czyli dłuższy spacer. Planujemy iść w dwóch turach, trochę rano, trochę wieczorem. Żeby nie łapać się w to największe słońce. To są w sumie dwa trzygodzinne spacery. Męczące jest to, że są codziennie. EDK jest raz i potem można odespać. A tutaj trzeba wstać i dalej iść. Chciałby jednak tę drogę przeżyć duchowo. Wędrować z intencją. Swoją, i tą powierzoną. Gra na ukulele. Nie lubi rutyny.
Co daje Ci wędrowanie? Czym będzie dla Ciebie Santiago?
Z każdą wędrówką poznaję siebie. W ciszy, na łonie natury. W mieście jest inaczej. Człowiek wpada w taki cykl pracy i po prostu żyje. A tam trzeba sobie ułożyć samemu plan dnia, nie tylko fizyczny. Również plan duchowy. Taki reset, zebranie energii na cały rok. Chociaż spotkałem się, że z tym że jak idziemy 800 km, to jesteśmy biedni. Ale nie! My idziemy z własnej woli. Wydajemy na to trochę pieniędzy. Zamiast kupić za to jakieś wakacje. Chce Ci się iść te 800 km? Przecież kupiłbyś za to tydzień wakacji all inclusive. I leżałbyś na plaży. Mnie leżenie na plaży męczy. A te wygodne buty, jak mawiał papież, to wstanie z tej kanapy – to jest droga życia.
Dlaczego akurat droga życia?
Pielgrzymkę porównuję do życia, tak metaforycznie. Mamy na plecach bardzo niedużo i da się przeżyć. W sumie, jak człowiek stanie i jest już wygodnie, to znaczy, że przestał pielgrzymować. A trzeba iść. Cały czas przemierzać te kilometry. Myślę, że każdy ma swoją formę takiego życia duchowego. Nie każdy może tak fizycznie pielgrzymować. Inni wolą rozważać, czy medytować w ciszy siedząc w lesie. My lubimy aktywnie.
Jakimi wartościami kierujesz się na tej drodze życia?
Na pierwszym miejscu na pewno Bóg. Reszta już mniej ważna. Ale też mądra pomoc. Tego się w Akademii Przyszłości nauczyłem. Niekoniecznie pomóc każdemu. Niekoniecznie zmienić cały świat. Pomóc innym mądrze, żeby oni się zmienili i zmieniali świat. Trzeba też pomóc sobie mądrze. Przez podejmowanie takich wyzwań, które mogę wygrać. Takich, które są odpowiednie dla mnie.
Jesteś człowiekiem zdyscyplinowanym?
Mam taki system planowanej spontaniczności.
To pomoże Ci na Santiago?
Tak. Najpierw zaplanuję sobie dzień. Wiem, gdzie do którego miejsca dochodzimy. Mamy te kamienie milowe.
A trudności?
Pierwsza trudność, jeśli chodzi o decyzję, kiedy się dowiadywałem od Ilony, o tej trasie ile to kosztuje, ile to jest kilometrów. Ani nie mam 5 tys., nie mam też tyle zdrowia, żeby przejść 800 km. Ale stwierdziłem że nie będę mieć 5tys. jeśli nie zdecyduję żeby pójść. Zaczęło się zbieranie. No gdyby nie to, to nie miałbym motywacji żeby ostro pracować w wakacje albo żeby zrzutkę założyć. Nie patrzę nawet ile mamy pieniędzy, ale ile ludzi wpłaciło. Prawie 60 ludzi. Są tam też ludzie, których kompletnie nie znamy. Ktoś, kto nas zupełnie nie zna, po prostu się zapalił tą ideą. Czasem są też komentarze do tych wpłat. To nas tak umacnia.
A jak organizujecie noclegi?
Na drodze św. Jakuba są schroniska, albergi. One są tańsze jak idziemy z paszportem pielgrzyma. Podbijamy pieczątki po drodze. Jakość tam jest też pielgrzymia. Bez zbytnich wygód. Ale to urok.
Jaki paszport?
To jest tekturka, którą się kupuje na początku drogi. Tam też określa się charakter drogi, czy jest duchowy. W sumie pusta na początku. A te pieczątki z różnych sklepów, restauracji. Żebyśmy tam mieli potem drogę po tych punktach. Też tańsze noclegi. I na końcu dostajemy certyfikat, tego że przeszliśmy tę drogę. Trzeba przejść ostatnie 200 km.
W Waszym przypadku, żeby przejść ostatnie 200 km, musicie przejść pierwsze 600km.
Jak się stawia za małe wyzwania w życiu, to jest nudno.
W takim razie, co późnej?
Santiago nie jest celem samym w sobie, tak jak EDeK. To jest owe otwarcie. Jak dałem radę tyle, to może spróbujmy jeszcze trochę. I póki zdrowie pozwala to coraz większe wyzwania będziemy podejmować. Jest plan żeby za rok wyruszyć do Santiago, tylko z Polski. 4000 km rowerami. Z Przemyśla. Prawdziwe Camino jest jak się wyrusza z domu od siebie. I zabiera kamień. To, co później zależy od Boga, ale też od nas! To leży w naszych rękach. Żałujemy w życiu tylko tych rzeczy, których nie zrobiliśmy. Warto próbować, warto siebie samego sprawdzać. Warto podejmować takie wyzwania, które nas przerastają. Bo wtedy takie wyzwania są rozwojowe dla nas.
Darek Piszczek: Jest liderem Akademii Przyszłości w Tarnowie. Jego pasją jest muzyka. Lubi grać na gitarze. Niestety, w czasie drogi nie będzie przygrywał. Jest leworęczny. Nie ukrywa, że będzie mu tego brakować. Pomysł o Santiago zrodził się dawno temu.Nosi okulary. Darek udowadnia, że trzeba o siebie walczyć. – Miałem w życiu taki okres dwóch lat, że totalnie straciłem żywioł do życia. Zaraz po szkole. Z tyłu głowy miałem myśl, że chcę iść. Nigdy jednak nic z tym nie zrobiłem. Aż do dziś!
Zatem, jak zaczęła się Twoja historia podróży?
Zadzwoniła do mnie Sylwia i mówi, że w Akademii będę miał nową szefową. I mówi, że ta Szefowa idzie na Santiago. Super. A może, by też na Santiago iść. Pieniądze jakoś tam szybko pozbierałem. Potem dokupiłem sprzęty. I zapytałem, czy by mnie przyjęli. Na drugi dzień dzwoniłem ze szczegółami. Zarezerwowałem lot i tak znalazłem się na Santiago.
Nie znaliście się wcześniej?
Kojarzę ich. Ilona była na inauguracji Akademii Przyszłości. Ja ją kojarzyłem, że taki ktoś istnieje. Ale przed Santiago nie znaliśmy się. Ale takie przyzwyczajenie akademiowe, że zawsze jest ciepłe przyjęcie.
To znaczy?
Ilona jest koordynatorką regionalną. Jak ktoś się decyduje na taką rolę, to wiem, że na niego można liczyć. Skoro się na to zgodziła. Podoba mi się jej praca. Widać, że czuwa nad zespołem. Asię poznałem jak byliśmy na spotkaniu. W Poniedziałek się zdecydowałem. Trzy dni później poznałem Asię na spotkaniu liderów. Darka już kojarzyłem. Mnie się wydawało, że to na skraju pozytywnego szaleństwa.
Jakie zatem wyobrażenie o pielgrzymowaniu?
Strasznie sielankowe wyobrażenie o tym. Patrzę przez pryzmat PPT. Byłem 4 razy. Wiem, że to będzie takie połączenie tej pielgrzymki tarnowskiej z EDK. Bardziej może nawet EDK, tylko w czasie rozłożona. Mi się malują piękne krajobrazy, znając Hiszpanie. Pierwszy raz będę tak naprawdę za granicą. Ja do tego podchodzę jak do mocnego wyzwania. Czytałem opracowania trzech gości na temat pielgrzymowania. I strasznie mi się nie podoba, że wszyscy tam Boga – nie mam nic do tego, bo każdy ma inną wrażliwość. Ale po prostu obraz pątnika się rysuje taki: idzie umartwiony, na barkach niesie brzemię.
Jaki jest Twój obraz?
To będzie przygoda. I ja jestem zdania, że w tej przygodzie będę szukał Boga. Nie po to zostałem stworzony, żeby siedzieć i patrzeć tylko w ziemię. Żeby narzekać jakie to życie jest złe. Tylko iść na pielgrzymkę. Będę najmniej narzekał. Będę poznawał dzieło stworzenia, bo jestem ciekawy, jak to wszystko wygląda. To mnie otwiera na ludzi. Sam Jezus powiedział. Nie ten wejdzie do nieba, kto mówi mi Panie, Panie. Gdy pytali się go, jak będzie wyglądał koniec świata, to nie powiedział, że będą sądzeni Ci, którzy się do mnie nie modlili tylko Ci, którzy nie uczynili nic swojemu bratu. Ja przede wszystkim idę z tą świadomością, że idę między ludzi. Czyli miedzy Boga, który jest najbliżej. Nie tego, który jest w mojej głowie. Strasznie mnie denerwuje podejście, chrześcijan katolików. Brat na bok, a różaniec jak na pile łańcuchowej idzie. Chociaż to też jest ważne. Chodzi o to, że jak jestem w sytuacji, że mogę pomóc bliźniemu i poznać tego bliźniego albo zmówić różaniec, no to wiadomo. Ważniejsza jest ta relacja z drugim człowiekiem, bo mogę go poznać.
Masz obawy?
Pierwsze czego się obawiam, to że nie dojdziemy na czas. Nie mamy biletów powrotnych. Nie wiem jak dziewczyny będą to rozwiązywać. Ja jestem kompletny świeżak. Wiem, że oni podróżowali. Dla mnie to będzie pierwszy lot samolotem. Wiem, że nie dam rady tego zorganizować. Oni tam zarządzają tym logistycznie. Ja idę jako ten, który będzie ich naśladował.
Będziesz naśladowcą?
Bardziej obserwatorem. To tak jak w mojej pracy. Jestem świeżą krwią. Oni mają już takie doświadczenia. Wadą doświadczenia jest to, że wpada się w taką rutynę. U mnie w pracy jest takie coś, że jak mamy problem i coś nam nie wychodzi, to zawsze wołamy stażystę. Pytamy jak on by to rozwiązał. Bo on ma inny tok rozumowania niż my. To jest też istota Akademii. Wymiana doświadczeń. To się wszystko zazębia. Gdyby nie Akademia nie byłoby Santiago.
Co wiesz o domach pielgrzyma?
Są takie, gdzie jest butelka z rurką i można się wykąpać. A są takie, które są wypasione. Jest szybki internet, duże pokoje. Tyle, że jest mały haczyk. Z reguły te wypasione domy pielgrzyma są założone przez buddystów. Jest to stworzone nie po to, żeby dać pielgrzymom komfort, tylko po to, żeby pielgrzyma zachęcić do siebie. Kiedy jest się wkurzonym sfrustrowanym trasą. Bo to na pewno przyjdzie. Będą bąble na nogach, skurcze. Jak się ma nastawienie, że ja chce niewiadomo czego od takiej trasy, no to baja bongo. To będzie się szło właśnie do takich komfortów.
Porzucisz wygody?
To jest też taka próba siebie. Wiem, że będę się tam uczył pokory. Ja jestem człowiekiem, który nie jest pokorny. Przyjdzie moment, że siły i możliwości się wyczerpią. Będzie trzeba zaufać. W moim przypadku Bogu zaufać. Wewnątrz siebie jestem samowystarczalny – jak dobrze się wszystko układa to bardzo często zapominam, że ktoś pozwala mi na to, że tak dobrze się układa. I to są takie momenty, że ktoś wbije mi szpilkę. Nie wszystko od Ciebie zależy. Będziesz musiał się poddać w końcu. To będzie też taka próba, że ja się nauczę pokory.
Myślisz, że będą konflikty?
Na pewno, ale przez konflikty się buduje relacje. Przez ich rozwiązywanie. Też trzeba się nauczyć przez to odwagi. Nie każdy jest skłonny na taki wyczyn. Druga rzecz, ja bardzo chcę się oderwać od pieniądza, w sposób mentalny. Pierwsza bariera, która się pojawia zawsze – jest, nie to, że ja się boję, tylko ja nie mam pieniędzy. Nad tym już zacząłem pracować. Przecież mam pieniądze. Tylko szkoda ich wydać. I to jest lekcja dla mnie. Że ten pieniądz nie jest czymś ważnym. Na trasie pieniędzy potrzebujemy tylko po to, żeby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Wtedy pieniądz ma wartość.
Czym się kierujesz w życiu?
Miłością. Jest najtrudniejsza. Bo ludziom się wydaje, że to jest uczucie. Gdzieś się tam, czuje je jak kiełbasę w sklepie. Tylko czasami trzeba tę miłość wykopać sobie w głowie. Sam Jezus mówi, kochaj swoich nieprzyjaciół. Ktoś sobie pomyśli – ześwirował. Ale przychodzi taki moment, że czasami ja tak mam. Ja jestem ogólnie osobą bardzo pokojową. Ale bardzo szybko można sobie zrobić ze mnie wroga. W takim sensie, że jeżeli tak się ze mną bawisz, to ja nie będę Ci dłużny. To nie jest mściwość. Ten drugi też musi mieć impuls do tego, żeby się zmienić. Jeśli mam w sercu takie uczucie, że kogoś serdecznie nienawidzę. A jest w moim życiu parę takich osób. Że ich serdecznie uczuciami nienawidzę. Że jakbym ich dorwał tutaj to bym im nabluzgał tak, że głowa mała. Ale miłość mówi wstrzymaj się. To są tylko uczucia, to jest Twoje wewnętrzne przekonanie, że zostałeś zraniony. Albo ktoś Cię czymś wkurzył. I to jest ta miłość i pojednanie. Miłość jest złotym środkiem. Zapobiega konfliktowi.
Idziesz jako kto?
Idę jako Darek 2.O. Siebie porównuję do tych czasów, kiedy byłem w latach szkolnych i dwa lata po szkole. To jest taki okres, gdzie miałem stagnacje. Zatrzymało się wszystko, czym sie zajmowałem. Wszystkie pasje poszły na bok. Dużo relacji z ludźmi utraciłem. Właśnie dlatego, że przestałem zajmować się muzyką. A dzisiaj jestem bardziej odważny. Dla mnie teraz nie jest problemem podejść do kogoś i poprosić o pomoc. To jest cecha, którą ciężko się nabywa.
Historię wędrówki można śledzić na facebooku: Chodź z nami na Santiago. Z każdym wrzuconym postem widać, jak droga ich zmienia. Ale zmienia też ludzi wokół nich. Każdy wnosi do tej wędrówki coś nowego. Coś tylko od siebie. Podobnie jak pielgrzymi na drodze Świętego Jakuba, tak i my w życiu, powinniśmy cały czas iść do przodu. Pątnicy chcąc zdobyć certyfikat przejścia nie mogą dwa razy pozostać na tym samym noclegu. To oznaczałoby, że na chwilę przystanęli, by odpocząć. A nie o to w życiu chodzi, by było za wygodnie.
Kamila Kaczmarczyk