Mikołajki pod psem
Mikołajki można spędzić na wiele różnych sposobów. Można próbować przed nimi uciekać lub być wobec nich zupełnie obojętnym. Albo przeciwnie – można siedzieć z nosem wlepionym w szybę, szukając wzrokiem na niebie pędzących reniferów. Jedni czekają na Mikołaja, a inni sami stają się Mikołajem. Nie wiem czy jest coś piękniejszego niż rozświetlone radością i wdzięcznością oczy, kiedy dajesz coś zupełnie za darmo. Nieważne, czy to oczy małej dziewczynki w czerwonej kurteczce, staruszka w hospicjum czy kudłatego psa ze schroniska w Lizbonie.Dziś dałam coś, co miałam najcenniejszego – swój czas. Gdzieś pomiędzy zajęciami, kolejną pracą do napisania a leniwym przeszukiwaniem Youtube’a znalazłam malusieńką lukę – tę, która nie tylko wypełniła psią miskę, ale przede wszystkim – moje serce.
Szybki bilans strat: trochę zadrapań, kolejne brudne ubrania czekające w kolejce do zepsutej pralki, białe buty do wyczyszczenia (kto normalny zakłada takie do schroniska?) Kilka godzin w Casa dos Animais obfitych w soczyste kilometry spacerów, a najczęściej – mini maratonów za psim węchem. Kilka godzin nieustannego szczekania. Nie mojego, tym razem. To, co zyskałam jednak, jest najlepszym prezentem. Nie dla psów i kotów, nie dla ludzi tam pracujących – ale dla mnie. Wróciłam bogatsza o nowe doświadczenie, otwarte oczy i ręce.
Wolontariat w schronisku nie jest milusi i słodziutki. Bo to nie sklep z puchatymi zabawkami. Tam mieszkają prawdziwe istoty – z ich bólem, cierpieniem, samotnością, głodem, smrodem i ubóstwem. One nie wytwarzają kwiatowej woni załatwiając swoje potrzeby fizjologiczne. Ich kojce nie są wyłożone marmurem i złotem, ani nawet miękkim dywanem. Nie mają kolorowych ścian, mnóstwa zabawek, jedzenia na zaszczekanie. Mają tylko nas – ludzi, choć tak często nie wiemy jak być człowiekiem. Dzięki tym, którym na nich zależy mogą poczuć się przez chwilę wolne, biegając poza klatką. Mogą czuć się kochane i wdzięczne, okazując to radośnie merdającym ogonem. Ich oczy są tak pełne uczuć i emocji. Nikt nigdy nie wmówi mi, że jest inaczej.
Bierzesz smycz z pudełka i kartkę, na której zapisujesz, które psy nie były jeszcze wyprowadzane. Idziesz do kojca, podstawiasz pieskom pod nos dłoń do zapoznania i próbujesz je zapiąć, choć na myśl o „wyjściowym” robią niemal piruety nad Twoją głową. To nie lada wyzwanie. Wiedząc, że nie masz za dużo czasu, robisz z każdym dwa okrążenia. Niektóre idą grzecznie przy Twojej nodze, inne szarpią smyczą, jakby ciągnęły sanie. Jedne wloką się jak ślimaki, inne biegną na złamanie karku. Ale jest coś jeszcze, co sprawia, że się rozpadasz – czasem jeden z bardziej ogarniających system zatrzymuje się mniej więcej w połowie drugiego okrążenia. Stoi tak jak posąg, zapierając się nogami. Dobrze wie, że to zaraz się skończy. Że on wróci do kojca, Ty do domu. I że on znowu zostanie sam. Patrząc wtedy w jego oczy, czuję, że zaraz ucieknę, zabierając go ze sobą. Ale jedyne, co mogę zrobić, to przytulić go do siebie i kochać jak umiem najlepiej przez ten krótki czas, który został nam dany.
Zbliżają się święta. Część z nas zapragnie na gwiazdkę słodkiego szczeniaka z czerwoną kokardą na szyi. Pamiętajmy jednak, że pies to nie zabawka, a schroniska pełne są stęsknionych oczu i małych łapek – czasem tylko trzech. Może rzeczywiście niektóre z nich mają jakieś defekty, ale my wciąż mamy większe – te w sercach.
Nie mówię, rzecz jasna, żeby teraz każdy biegł do schroniska i z litości zabierał jakiegoś nieszczęśnika do domu. Zastanówmy się tylko przy kupnie – by kolejne nie zasilały tamtejszych szeregów, a może by jakiemuś stamtąd dać dom. Myślę, że warto przed podjęciem takiej decyzji wybrać się do schroniska i trochę pobyć ze zwierzętami. Jeśli po wizycie wciąż chcesz podjąć się wychowania nowego członka Twojej rodziny, jestem pewna – będziesz dobrym przyjacielem.
Sylwia Łabuz